Wpadły mi do ręki zapiski o regularności. Temat akurat na początek roku i … na każdy inny moment.
Rozmawiając ze znajomymi czy prowadząc sesje coachingowe zauważyłam, że często mówiąc o robieniu rzeczy regularnie
w pierwszym odruchu myślimy „codziennie” i automatycznie nas to usztywnia. A to pułapka.
Uwielbiam pilates (i ćwiczę regularnie), ale gdybym narzuciła sobie rygor codziennych ćwiczeń – po miesiącu bym odpadła. Zamiast służącej wzmacnianiu siebie
(fizycznie i psychicznie) ukochanej praktyce narzuciłabym sobie reżim, który działałby zdecydowanie odwrotnie.
To oczywiście ja i moje limity, wszyscy mamy swoje, jakieś. Regularność rozumiana jako robienie czegoś raz na 9 dni, co trzeci dzień czy raz na 3 tygodnie jest również w porządku. Nie zrozumcie mnie źle – nie mam nic przeciwko codziennym nawykom – zachęcam Was za to do znalezienia własnej ścieżki i tego, co jest realne.
Jako coach często pytam klientów gdy określamy cele - czy one są realne do osiągniecia?
Czasem pierwsza reakcja jest zaskoczeniem, bo przywykliśmy do narracji „możesz wszystko, sky is the limit” i jak to, ten coach, co ma wspierać, o to mnie pyta?
Tymczasem niezależnie od odpowiedzi zyskujemy. W przypadku „tak”: potwierdzenie sobie samemu i zobaczenie: tak, to jest realne, daje ogromne wzmocnienie.
W przypadku „nie”: urealnienie często przynosi ulgę („Przecież mogę uczyć się słówek tylko w weekendy”), a w dalszej perspektywie sprzyja osiąganiu celów i pozwala na realną i trwałą zmianęna własnych warunkach.
Dlaczego nie być dla siebie po prostu łagodnym? Tak jak często potrafimy być łagodni i wyrozumiali dla innych?
Łagodnością wynikającą ze świadomości i znajomości siebie, nie z pobłażliwości czy lenistwa.
Jako coach często widzę wspaniałe efekty takiej zmiany podejścia.